12 godzin ciszy

 On pracuje całymi dniami.

Wraca zmęczony, z głową pełną spraw i obowiązków. Ja mam czas, a czas to najlepsza broń.

W ciągu dnia szukam drobiazgów, które wytrącą go z równowagi.
Otwieram wszystkie szafki w kuchni i zostawiam je rozwalone, jakby wichura przeszła przez mieszkanie.
Nalewam sobie wina i stawiam kieliszek na jego laptopie, zostawiając mokry ślad na obudowie.
Rozsypuję trochę cukru na świeżo umytą podłogę i rozdeptuję go bosą stopą, zostawiając lepkie ślady.

To wszystko są gesty drobne, ale z premedytacją uderzają w jego pedantyczny świat.

Kiedy wraca i to widzi, najpierw tylko milczy. Widzę, jak napina mięśnie szczęki, jak jego oczy uciekają na bok. Wreszcie wybucha:

— Czy ty naprawdę musisz wszystko niszczyć? Czy choć raz nie możesz…

Przerywam mu.
Podchodzę blisko, patrzę mu prosto w oczy i mówię zimno:

— Nie podoba mi się ton, którym do mnie mówisz.

On próbuje się bronić:
— Ale ja mam rację, popatrz…

Podnoszę rękę, jakbym chciała go uciszyć.
— Dość. Do skrzyni. Dwanaście godzin.


W środku

Zamykam wieko. Metalowy zatrzask klika. Cisza.

Na początku słychać, jak głęboko oddycha.
Wiem, że w nim kipi. Że rozsadza go poczucie absurdu.
On miał rację. To ja byłam winna.
A jednak to on ląduje w skrzyni.

Pierwsza godzina — gniew. Słyszę, jak uderza pięścią w ściankę. Jak szepcze pod nosem przekleństwa. W jego głowie wszystko jeszcze krzyczy: „To niesprawiedliwe! To chore!”

Trzecia godzina — cisza. Gniew topnieje. Zaczyna rozumieć, że walka nie ma sensu. Czuje zmęczenie. Czuje swoje ciało w niewygodnej pozycji, kark zaczyna boleć. To go rozbraja szybciej niż cokolwiek innego.

Szósta godzina — samotność zaczyna gryźć. Brak światła, brak ruchu, brak mojej obecności. Paradoksalnie, wściekłość zamienia się w tęsknotę. Już nie chce dowieść, że miał rację. Chce tylko, żebym otworzyła, żebym była.

Dziewiąta godzina — skrzynia staje się jego światem. Czuje zapach drewna, własny pot, czuje jakby powoli tracił poczucie czasu. To moment, w którym jego duma całkowicie pęka.

Dwunasta godzina — kiedy otwieram wieko, patrzy na mnie innymi oczami. To już nie spojrzenie człowieka, który chce mieć rację. To spojrzenie człowieka, który chce mnie zadowolić, który potrzebuje przebaczenia.


Po wszystkim

Wychodzi powoli, jakby bał się, że zrobi coś źle. Oczy ma czerwone, zmęczone, a w jego ruchach jest coś miękkiego, złamanego.

Kładzie się u moich stóp i mówi cicho:
— Przepraszam. Nie powinienem podnosić głosu. Wiem, że zawiodłem.

Patrzę na niego z góry. To, co jeszcze kilka godzin temu było gniewem i logiką, teraz zmieniło się w pokorę i wdzięczność.

A ja czuję triumf. Bo wiem, że to ja tworzę zasady, łamię je i karzę go za reakcję.
On to wie też.
I właśnie dlatego jest mój.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rekrutacja otwarta – Poszukuję niewolnika godnego mojej ciszy i mojej uwagi

Tylko on, cisza i moja wola.

Pierwsze wejście w ciszę – jak prowadzę niedoświadczonego niewolnika do karceru