Mój ideał karceru – sanktuarium ciszy i całkowitej uległości
Są takie przestrzenie, które nie muszą być rozległe, by zawierały w sobie ogrom znaczeń. Miejsca, które poprzez swoją prostotę, surowość i milczenie otwierają drzwi do głębi, do prawdy o relacji, o uległości i o nas samych. Dziś chcę opowiedzieć o tym, jak wyobrażam sobie idealny karcer dla mojego niewolnika — nie jako miejsce kary, lecz jako świątynię oddania i wewnętrznej transformacji. Ciemność – pierwsza lekcja pokory Karcer, który tworzę w swojej wyobraźni, jest miejscem całkowicie pozbawionym światła. Ciemność nie tylko odbiera zmysł wzroku — ona potęguje doznania wewnętrzne. Bez kontaktu ze światem zewnętrznym, mój niewolnik może spotkać się jedynie z samym sobą… i ze mną, w swoim umyśle. W ciemności nie da się uciec. Można jedynie się poddać — i właśnie o to chodzi. Minimalizm przestrzeni, maksymalizm doświadczenia To nie musi być cela z zimnego kamienia. Wystarczy metr na metr. Mata. Ściany wygłuszone, by nie przenikały żadne dźwięki z zewnątrz. Żadnego kontaktu z czasem...